poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział 100:




Nie ma to jak wspaniały sen, we własnym domu i przytulonym do ciebie ukochanym mężczyzną. Tak, Marco nadal spał przytulony do moich pleców. Od jego ciała biło przyjemne ciepło, mieszające się zapachem jego perfum Hugo Boss, a ręka mocno oplatała mój brzuch. O Boże, jakie to cudowne. Znów czuję jego miłość, troskę i … wspaniałą skórę, która gładko przylegała do moich pleców. Była tak aksamitna, że przeszły mnie ciarki. Delikatnie obróciłam się, aby widzieć jego twarz. I tu cię mam, kochanie- pomyślałam, widząc jak się uśmiecha lecz próbuje to zamaskować. To właśnie według Marco jest grą wstępną, abym to ja pierwsza podjęła jaką kolwiek inicjatywę. Podniosłam głowę wyżej i musnęłam jego usta, które rozchylił, wpuszczając do środka mój język. Odwzajemnił mój pocałunek i położył mnie na swoim ciele. Mój silny mężczyzna. Przez ten gips ważę chyba z 5 kilo więcej.

-Tak mogę budzić się codziennie.- otworzył oczy, które zabłysły iskierkami.

-To dopiero początek. – wyszeptałam mu na ucho. – Koniec z kłótniami

-Oczywiście- potrząsnął głową.

-Koniec z wyprowadzkami.- ciągnęłam dalej, aby na 100% upewnić, że nie jest zły i nie zamierza mnie zostawić.

-Oczywiście. – kolejny raz to zrobił. Czy on mnie właśnie prowokuje ?

-Koniec z …

-Oczywiście, kochanie. – niegrzecznie mi przerwał. – Teraz sfinalizujmy tą obietnicę. – znów wtargnął do wnętrza moich ust. Tym razem pocałunek był o wiele bardziej namiętny. Marco zjechał dłońmi na moje pośladki i mocno je ścisnął, co poskutkowało tym, że podniecająco przegryzłam jego wargę. Przewrócił nas tak, że znów leżałam pod nim. Kołdra już dawno leżała na podłodze, ale liczyliśmy się tylko my.

-Tak godzić się możemy codziennie.- wyszeptał, kiedy próbowaliśmy złapać oddech po intensywnym wysiłku naszych ust.

-Kocham cię, Marco.- dodałam szczęśliwym głosem, patrząc głęboko w jego oczy.

-Ja ciebie bardziej. – dodał całując mnie w czoło na co zachichotałam. Uwielbiałam ten jego ojcowski gest. Wtedy z pokoju obok rozległ się płacz Leo.

-Cóż, zaczyna się- westchnął blondyn i zszedł ze mnie. Przez gips ledwie mogłam wykonać podstawowe czynności. Marco wyszedł, a ja z trudem usiadłam. Z krzesła zabrałam przygotowane ubrania i szybko w nie wskoczyłam. 



Stwierdziłam, że i tak będę musiała się usamodzielnić, więc wstałam z łóżka. Udało mi się za trzecim razem. Opierając ciężar ciała na kulach, wyszłam z sypialni. Niestety po drodze napotkałam brudną skarpetę mojego chłopaka i prawie upadłam. Prawie, bo w porę złapał mnie Marco.

-Przyszedłbym po ciebie. – wywrócił oczami, biorąc mnie na ręce. Kule zaś znalazły miejsce przy ścianie.

-Nie chcę cię przemęczać. – zrobiłam smutną minkę, a zaraz po tym wybuchłam śmiechem.

-Spokojnie. – prychnął.- Tam radę cię zadowolić, kiedy pozbędziemy się tego białego, ciężkiego pasożyta. – powiedział z zawadiackim uśmiechem, znosząc mnie ze schodów.

-Przestań!- rozbawiona uderzyłam go w ramię.

-To był bardzo prawdopodobny żart, kochanie.- posadził mnie na krześle, gdzie obok mnie w specjalnym, wysokim krzesełku siedział Leo. Siedział ! Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że mój synek jest już tak duży. 



Marco pocałował mnie w policzek i uruchomił ekspres do kawy.

-Masz dziś trening?- zapytałam, obierając dojrzałego pomarańcza.

-Po południu.-oznajmił , stawiając przede mną kawę.-Ale nie jestem pewny, czy mogę zostawić cię samą.

- Marco!- krzyknęłam . Chłopak odwrócił się na pięcie, aby poukładać kanapki na talerzu.-Damy sobie radę, prawda synku ? – pogłaskałam Leo po główce i łyżeczką podałam mu zupkę na śniadanie.

- Lekarz wyraźnie powiedział, że mam się tobą opiekować.- powiedział poważnie, stawiając przede mną talerz kanapek i położył ręce na moje ramiona.  Westchnęłam cicho i zabrałam się za konsumowanie.

Po doskonałym posiłku, razem zasiedliśmy przed telewizorem. No może nie dosłownie, bo Leoś stwierdził, że woli raczkować i wyrywać frędzle z dywanu.

-Po kim on odziedziczył ten charakterek? – spytał Marco, patrząc na mnie. Moja głowa aktualnie spoczywała na jego kolanach. – Od pól godziny to samo. Jak tak dalej pójdzie, będę musiał dzisiaj jechać po dywan.

-Po tobie, skarbie. – uśmiechnęłam się.

-Też jestem taki zawzięty? – rzekł zdziwiony.

-Yhym… - mruknęłam, kiwając głową z aprobatą. – Szczególnie, kiedy chodzi o nas. Zawsze walczysz o swoje, nie tylko na boisku, i nigdy się nie poddajesz.

- Raz już to zrobiłem.- zauważył, co przywołało lawinę nieprzyjemnych wspomnień w mojej głowie. –Gdyby nie to aktualnie mielibyśmy dwójkę szkrabów, a trzecie w drodze.

- Czy ty właśnie planujesz, kiedy mam zajść w ciążę ? – zapytałam roześmiana i jednocześnie zażenowana. Nie jestem gotowa na kolejny poród.

-Nie. – powiedział, unosząc dłonie w geście obrony. – Nauczyłaś mnie walczyć o swoje i mojego potomka też wywalczę. – dodał pewnie.

-Nie przeceniaj mnie. – powiedziałam podnosząc się. Jego słowa spowodowały lekkie rumieńce na moich policzkach. Żaden mężczyzna nie docenił mnie jeszcze w taki sposób. – Kochany jesteś, wiesz ? – oplotłam rękoma jego kark i pocałowałam w policzek.

-I zawsze taki będę. – uśmiechnął się

-Halo, halo. –usłyszeliśmy damski głos, dobiegając z korytarza.

-Tu jesteśmy.- oznajmił Marco, a w salonie pojawiła się jego mama wraz z Melanie.

-Witajcie kochani. – kobieta przywitała nas pocałunkiem w policzek, a Mela od razu oderwała Leo od jego zabawy. Mimo przeszkodzenia ucieszył się na widok babci i cioci.

-Dobrze, że przyjechaliście. – stwierdził Marco, wstając z kanapy. – Pójdę na trening, a wy zajmiecie się Olą.

-Z wielką przyjemnością.- odparła mama blondyna, zajmując miejsce na kanapie.

-Widzisz Leoś, w końcu tatuś nas nie będzie ograniczać.- zaśmiała się Mela. 



-Nie przesadzaj, siostra !- upomniał ją blondyn, zakładając torbę na ramię.

-Miłego popołudnia, kochanie. – pożyczył i pocałował mnie w usta.

-Do zobaczenia.- uśmiechnęłam się do jego oddalającej się sylwetki.

-No to opowiadaj, kochana. Jak przygotowania do ślubu. – zaczęła bez ogródek kobieta po 40. 



-Pierścionek od razu nie oznacza ślubu. – westchnęłam. Lubiłam ta kobietę, ale czasami potrafi być nachalna. To Marco zdecyduje, kiedy zechce wypowiedzieć przysięgnę. Do niczego nie będę go zmuszać.

-Oj przestań. Opowiadaj, co oczekujesz … - Oho, zaczyna się … Ciekawe popołudnie. 




------------------------------------------------
Dobiliśmy do setki ! 
Będzie szczęśliwa ? :D 
Sami ocenicie ....  
Alex :*


6 komentarzy:

  1. Wow jestem dumna dałaś rade. Rozdział cudowny jak zawsze czekam na kolejny. :D Wenki i buziole ;) xxAsia

    OdpowiedzUsuń
  2. GENIALNY!! Dobrze, że skończyli z tymi wszystkimi klotniami i się pogodzili. Mam nadzieję, że juz wiecej nie namieszasz co??? Pozdrawiam i czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, koniec z mieszaniem ;D Teraz tylko sielanka ;)

      Usuń
  3. Rozdział cudowny ! :*
    Oj jak słodko między Olą i Marco :)
    Czekam na następny i zapraszam do mnie:

    http://aleksandra-and-robert-love.blogspot.com/

    Pozdrawiam ; *

    OdpowiedzUsuń
  4. Już 100! Gratulacje !!! Rozdział super <3 przepraszam że ostatnio nie komentowałam, ale miałam problem z internetem :(

    OdpowiedzUsuń
  5. 100 wybiła ❤
    Cudo, cudo!
    Niech juz będzie szczęśliwie noooo.
    Informuj o kolejnym ;)

    OdpowiedzUsuń